Brighton w listopadzie. Miasto artystów, zieleni i pięknego wybrzeża
Brighton, a właściwie Brighton and Hove, leży w południowej Anglii, nad samym kanałem La Manche. To niespełna 300- tysięczne miasto ma wiele do zaoferowania i warto się do niego wybrać nawet w listopadzie.
Z Polski do Brighton najlepiej dostać się wybierając lot do London Gatwick. Lotnisko to znajduję się na południe od Londynu. Stamtąd wystarczy złapać pociąg do Brighton, które odjeżdżają praktycznie co kilka minut, a podróż taka trwa około pół godziny.
Brighton uważane jest za miasto artystów, wolnych duchów i myślicieli. Widać to już po kilku minutach spaceru uliczkami. Znajdują się tu różnego rodzaju warsztaty rękodzielnicze, galerie, księgarnie, sklepy ze starociami. Mijamy ulicznych muzyków. Nie brakuje oczywiście najróżniejszych knajpek, kawiarni i barów.
Ciekawym obiektem w mieście jest Pawilon Królewski. Jest to była rezydencja królewska, a obecnie muzeum. Powstał on na przełomie XVIII i XIX wieku. Pałac jest w stylu indosaraceńskim, czyli połączenie neogotyku z architekturą charakterystyczną dla państwa Wielkich Mogołów. Styl ten stosowany był często przez architektów brytyjskich w Indiach, ale w Europie to rzadkość. Rzeczywiście przyznam, prezentował się dość osobliwie na tle tradycyjnej brytyjskiej architektury.
Wizyta w tym nadmorskim mieście nie może odbyć się bez odwiedzin tamtejszego molo. Znajdują się tam restauracje, bary, a nawet wesołe miasteczko, które było jednak nieczynne. Za to automaty do gier i tak nas wciągnęły na dłuższą chwilę!
Morze i kamienista plaża, fantastycznie prezentowały się nawet w listopadowym słońcu. Woda o jasnym, turkusowym kolorze wspaniale współgrała z białymi kamienicami i molem. Urzekły nas kolorowe plażowe domki w Hove. Spacer po plaży nawet przy wietrznej pogodzie sprawił nam wiele frajdy.
Będąc w Brighton, gorąco polecam wam złapać autobus i podjechać do miejscowości obok- Rottingdean. To małe miasteczko z typowymi dla Wielkiej Brytanii kamiennymi domkami.
Dotarliśmy do małego przepięknego parku. Dzięki łagodnemu, nadmorskiemu mikroklimatowi nadal były w nim zielone rośliny. Takie parki są bardzo popularne w UK. Brytyjczycy bardzo cenią zieleń w przestrzeni publicznej. Odwiedziliśmy też kościół i przykościelny cmentarz.
W drogę powrotną wybraliśmy się pieszo. Pomiędzy brzegami morza a wapiennymi klifami prowadzi spacerowa ścieżka. Słońce tak mocno dobijało się od białych skał, że zrobiło się nam, aż ciepło!
Po drodze zatrzymaliśmy się na kawę oraz słodką bułeczkę z tradycyjną gęstą śmietanką, którą miejscowi smarują ciasta i desery.
Polecamy, bo jest przepyszna! To był wapniały 2 godzinny spacer!
Bardzo podobała nam się aranżacja nadmorskich bulwarów. Między żwirowymi alejkami, rosły różne rodzaje traw ozdobnych, figowce, jukki i wciąż soczyście zielone trawniki. Pomiędzy roślinnością biegały wolno żyjące króliki, które bardzo łatwo tu spotkać.
Ciekawym rozwiązaniem są wspólne ogrody, do dyspozycji mieszkańców niektórych kamienic. Są one ogrodzone i zamykane. Lokatorzy mają miejsce do spotkań, pikników i wypoczynku. Ogrody wyglądały jak z baśni! Takie widoki były dla nas fantastyczną ucieczką od szarugi, która panowała w Polsce o tej porze roku.
Dodatkową atrakcją wyjazdu był fakt, że trafiliśmy na Dzień Guya Fawkesa. Zwany też Bonfire Night, to święto ludowe obchodzone hucznie 5 listopada. Jest to rocznica wykrycia tzw. spisku prochowego, czyli planowanego zamachu na życie króla Jakuba I Stuarta. Wieczorem podziwialiśmy fantastyczny tradycyjny pokaz sztucznych ogni.
Polecamy wam taki wypad o każdej porze roku!
Autor: Agata Welchar
Zdjęcia: Krystyna Kolowca